sobota, 18 czerwca 2011

Imieniny Laury

Wczoraj Pinky po raz pierwszy, od kiedy pamiętała, nie przesunął okienka w żadnym z dwóch wiszących w jego otoczeniu kalendarzy. Zazwyczaj jest to jedna z pierwszych jego czynności po wejściu - wchodzi, wiesza torbę, włącza komputer, przesuwa okienka    w kalendarzach, idzie z czajnikiem po wodę... Taki ma system. Taki repertuar rytuałów. A wczoraj nie. Nie zmienił dat.

Właściwie to mu współczuła, bo musiał się z tym męczyć - takie odejście od rutyny wymagało ogromu samozaparcia i powstrzymania zakodowanego odruchu, a poza tym mogło wywołać dyskomfort psychiczny, a może i kotłowaninę myśli: nie zrobiłem tego, nie zrobiłem, zrób, zrób, nie zrobię, dziś nie zrobię.......

Pozostaje pytanie, jak tego (nie) dokonał.

Mogło być tak, że dotknął paluszkiem plastikowego tworzywa i próbował przesunąć okienko z liczby "16" na "17", ale szło coś opornie, więc spojrzał. Spojrzał, inaczej niż zazwyczaj, bo zazwyczaj to czynność automatyczna i nie wymaga spoglądania. Spojrzał i ujrzał. Ujrzał "Laury, Marcjana". Ujrzał i nie mógł. Niemożność go obezwładniła. Obezwładniony niemożnością trwał w niemocy. Z palcem zawieszonym nad kalendarzem.

Pot mu wystąpił na czoło, żyły wystąpiły na skroń. Jeszcze walczył. Jeszcze próbował. Gdyby choć było "Marcjana, Laury", a nie "Laury, Marcjana" to wtedy może, może... Ale "Laura" na początku budziła opór. Tak, to wszystko przez nią, jak zawsze wszystkiemu jest winna. To przez nią się teraz męczył. To jej wina.

Zawęźlił się cały i okolcowił.

A przecież Laura nie spodziewała się od niego żadnych życzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz