środa, 23 maja 2018

Gen walki


Mój brat ma 3 (słownie: trzy) czarne pasy w różnych sztukach walki, II dan, prowadzi zajęcia z hapkido. Moja bratanica szkoli się w dwóch sztukach walki, zdobywa medale na mistrzostwach Polski. Ja... zapisałam się na zajęcia z samoobrony.

Głównie po to, żeby się w ogóle zacząć ruszać, bo przyspawana do komputera powoli tracę tę umiejętność. Poza tym - blisko, prawie koło domu, a co mi tam, pójdę - postanowiłam. 10 zajęć po 1,5 godziny to dla człowieka z moimi genami (patrz wyżej) będzie pestka, pryszcz i bułka z masłem w jednym - myślałam. Jak postanowiłam, tak zrobiłam.


Po pierwszych zajęciach wróciłam z siniakami na nadgarstkach. Gdyby mi małżonek podpadł, to po obdukcji niebieska karta zapewniona plus rozwód z orzeczeniem o winie w gratisie, tak to wyglądało. Po drugich zajęciach miałam problemy z wchodzeniem po schodach, a nawet z mniej wyczynowymi czynnościami. Na trzecich nie byłam. Po czwartych mam siniaki na nogach i rękach, mimo że najlepsze dopiero przede mną - dopiero na następnych zajęciach będziemy się... kopać. No już nie mogę się doczekać po prostu. Te rozległe sine połacie na moich udach i podudziach będą wyglądać nad wyraz seksownie.


Na moich, bo mnie to wyłamywanie komuś palców, uderzanie przedramieniem w tchawicę, że o wkładaniu paznokci do oczu nie wspomnę, jakoś w ogóle nie kręci. No nic a nic. Genu walki widocznie nie odziedziczyłam. Przynajmniej - walki wręcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz