niedziela, 18 listopada 2012

Niepotrzebny Orient Express



Dworzec Wrocław Główny. 4 maja, gdy zrobiłam to zdjęcie, wciąż przebudowywano go przed czerwcowymi mistrzostwami Euro 2012


"Morderstwo w Orient Expressie" Agaty Christie, westerny z budową kolei żelaznej w tle, ważne sceny w pociągu w "Lalce" Bolesława Prusa, "Pociągi pod specjalnym nadzorem" Bohumila Hrabala (i Menzla) , "Generał" Bustera Keatona z 1926 roku czy o prawie 80 lat młodszy "Dróżnik" Thomasa McCarthy’ego to tylko przykłady fascynacji tematem. "Kolejowa" biblio- i filmografia jest bardzo obszerna. Ale niepotrzebny jest Orient Express, wystarczy zwykły pospieszny nazywany kiedyś "rzeźnią", by było ciekawie.

Najlepsza broń

Pamiętam cudowną podróż z Grzesiem i Januszem do Krakowa przed rokiem, gdy ruszaliśmy na nasze Camino. Żeby trafić do znajdującego się w Akwitanii punktu początkowego prawie 800-kilometrowej pieszej wędrówki do Santiago de Compostela, podróżowaliśmy przez dobę - pociągiem z Warszawy do Krakowa, samolotem z Krakowa do Paryża, pociągiem z Paryża do Bayonne i autobusem z Bayonne do Saint-Jean-Pied-de-Port. 

Pierwszy odcinek - najkrótszy i najbardziej oswojony - pokonaliśmy bezboleśnie także z innych powodów. Zabawne było obserwowanie, jak podróżni z jednego przedziału stają się jakąś chwilową, ale jednak wspólnotą. Grzesiek i Janusz znali się dobrze i rozumieli bez słów, ja dopiero się z nimi zapoznawałam, ale formalnie już wtedy stanowiliśmy jakiś zespół, zwłaszcza na tle jednostek, które nas otaczały. Ten układ zaczął się zmieniać, kiedy tematem rozmowy stała się piłka nożna. Najpierw włączył się do niej starszy pan, a potem dołączył jeszcze młodzian spod drzwi. I tylko obleczony w garnitur 30-latek zdawał się zupełnie dysputą niezainteresowany. Gdy senior wymieniał się z Grześkiem poglądami, słowa z furkotem fruwały nad kolanami siedzącego między nimi garniturowca uzbrojonymi w laptop. Przelatywały nad nim przez niego niezauważone.

Tak nam się wydawało. Dlatego gdy nagle - wciąż nie odrywając wzroku od laptopa - wstrzelił się w dyskusję, dlaczego Barca może, a Legia nie, najpierw wszyscy zaniemówiliśmy, a potem wszyscy łącznie z nim wybuchnęliśmy śmiechem. No może nie był to jakiś wspólny wybuch - zdaje się, że najpierw jak zwykle ja nie byłam w stanie powstrzymać rechotu i innym się udzieliło. Jednoczący śmiech, nie przeciw komuś, tylko spontaniczny i wyzwalający - wciąż niedoceniane lekarstwo. I broń.

Śląski charakter

W sierpniu za to podczas nocnej podróży do Wrocławia nie udało mi się obłaskawić pewnej wojowniczej Ślązaczki. Gdy wsiadałam na dworcu Warszawa Wschodnia, mój przedział był pusty. Odetchnęłam z ulgą, gdy wszedł do niego Szymon - student, rosły młody mężczyzna o twarzy dziecka. Oboje odetchnęliśmy z ulgą, gdy nie dosiadł się do nas w Warszawie nikt inny. Samotna podróż nocą nie jest szczególnie pożądana, ale podróż w tłumie tym bardziej. Zadowoleni zasłoniliśmy drzwi (stary numer znany jeszcze z wyjazdów na kolonie), zgasiliśmy światło i zrobiliśmy sobie z siedzeń miejsca do spania. Pociąg był dość pusty, więc sprzedane miejscówki najwyraźniej rozrzucone po różnych przedziałach, a nikt bezmiejscówkowy nie miał odwagi wchodzić do naszego ciemnego. Słowem - niespodziewany luksus.

Tak bardzo się do niego przyzwyczailiśmy, że gdy obudził nas hałas rozsuwanych drzwi i pokrzykiwanie gramolącej się do środka korpulentnej kobiety, poczuliśmy się niesprawiedliwie pozbawieni prawa posiadania przedziału na wyłączność. Zabrze - napis na peronie. Śląsk łatwo wychwytywalny także w mowie nowych pasażerów. Dwojga, bo za panią wszedł mąż, który przy niej wydawał się malutki i skromny. Od razu było widać, kto w tym związku rządzi. Pociąg był niemal pusty, państwo nie mieli miejscówek, ale pani upierała się, że musi jechać akurat w tym przedziale, a nie w innym. Nalegania męża, by udać się do dalszej części pociągu, gdzie - jak informował konduktor - mieliby cały przedział dla siebie, nic nie dały. Pani koniecznie chciała jechać w tym właśnie miejscu, w pierwszym wagonie. "Bo pierwszy wagon to pewnie we Wrocławiu od razu na rynek wjedzie" - mruknął do mnie półgłosem Szymon. Zamiast ja-on pojawiło się my-oni.

Trzeba było pogodzić się z utratą "kuszetki". Sen uciekł, mimo że był środek nocy. Zaczęłam spod przymkniętych powiek obserwować parę nowych pasażerów. Mogli mieć po około 70 lat. Różnili się nie tylko zewnętrznie. Ona wydawała polecenia. Siadaj, zdejmij sweter, zjedz, popij kanapkę. On był cichy i pokornego serca, budził współczucie. Na złośliwą uwagę Szymona o wagonie wjeżdżającym na rynek zareagował jednak ledwie zduszoną wesołością. Zamiast my-oni zrobiło się my-ona. Chyba czasem miał dość apodyktyczności żony. Ale z drugiej strony - było mu w tym układzie wygodnie. To ona podejmowała decyzje, on sobie nie musiał tym zaprzątać głowy. Jej wojowniczość też chyba wynikała z tego, że chciała tego swojego wątłego mężczyzny bronić przez złym światem. Być może upierała się przy pierwszym wagonie, bo zabobonnie bała się, że inne są mniej bezpieczne? Już nie wydawała mi się tak straszna, a on taki biedny. Czyżby zrobiło się my (kobiety) - oni (mężczyźni)?

Gdy wysiadałam z tą parą we Wrocławiu (Szymon wysiadł wcześniej), już żadnych wewnętrznych pęknięć, oporu czy różnic nie było widać. Wyparowały jak wszystko, co chwilowe i mało ważne.

Krzysztof - opiekun podróżnych

Miałam dojechać do Görlitz. W Warszawie zażądali ode mnie za taką podróż jakiejś podejrzanie wysokiej sumy, więc póki co kupiłam bilet tylko do Wrocławia. W dworcowej informacji na stacji Wrocław Główny trudno było jednak zdobyć... informację, co zrobić, by pojechać dalej. Ostatecznie, po konsultacji z koleżanką, pani w okienku stwierdziła, że mam kupić bilet do stacji Zgorzelec Granica, a potem będę musiała dopłacić nieznaną jej bliżej kwotę u kierownika pociągu.

Wsiadłam do pociągu jadącego do Drezna i od razu postanowiłam załatwić sprawę dopłaty. Gdzie ten kierownik? O, tam jakiś pan w białej koszuli, krawacie  i wyprasowanym mundurze - podchodzę, wyłuszczam. "To nie do mnie - pan na to. - To do kierownika". Spojrzałam w kierunku, który wskazał brodą, a potem znów na niego, żeby skontrolować, czy aby na pewno nie żartuje. Kierownik dalece odbiegał od stereotypu kierownika. Marynarka munduru rozpięta, spodnie przydeptane mokasynami, rozchełstana koszula wyciągnięta na spodnie, krawat wystawiający język z kieszeni marynarki. Wszystkie elementy garderoby jak po starszym bracie - wisiały na chudym, wysokim kierowniczym ciele. Czarne, kędzierzawe, długie włosy były w nieładzie.

O tempora, o mores! Kogo oni na tym Dolnym Śląsku do roboty kolejowej przyjmują... Najpierw ta ignorantka w "niedoinformacji" na Głównym, a teraz jeszcze i to.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam ciężko. We wskazanym podkrawaconą brodą kierunku. Dotarłam. Wyłuszczyłam. Kierownik przechylił głowę, zdmuchnął z czoła opadający czarny pukiel i błysnął czarnym okiem. Powiedział, żebym sobie siadła, a on podejdzie. Proszę, proszę. A potem rzeczywiście podszedł, skasował bilet i wyjaśnił, że żadnych dopłat nie trzeba i że dobrze zrobiłam, nie kupując w Warszawie (zaoszczędziłam kilkadziesiąt złotych). 


Wszystko sprawnie, kompetentnie i z wdziękiem. Nie siadał ani przez chwilę. Chodził, zagadywał do pasażerów, żartował, był nie urzędnikiem, tylko gospodarzem dbającym o gości. Jakaś angielska studentka jechała na gapę. Podobno zabrakło jej pieniędzy w trakcie wieloetapowej podróży i od Görlitz miała ją kontynuować autostopem. Pozwolił jej jechać i jeszcze od siebie dał jakieś drobniaki ("Kup sobie, dziecko, bułkę"). Nie wytrzymałam i przed wysiadką podeszłam, żeby mu z plakietki dane wyczytać. "Eee, nic Pan tu nie ma napisane, a chciałam sobie Pana zapamiętać z imieniem, bo mi się Pan podoba" - mówię. "No, wreszcie się jakiejś kobiecie podobam" - on na to. Krzysztof. Jak święty patron podróżnych. Dobre imię dla takiego kierownika.

***
Zawsze lubiłam podróże pociągiem. Teraz zdarzają mi się tak rzadko, że za każdym razem traktuję je jak przygodę, nawet gdy rzecz dotyczy przejechania dwóch przystanków. I nie chodzi tylko o banalne pytania dotyczące korzystania z usług PKP - złapię miejsce czy (mimo wykupionej miejscówki) nie? uda się otworzyć okno a potem je zamknąć czy się nie uda? okradną czy nie okradną? Chodzi o sprawy zupełnie innej natury. O tworzenie społeczności kolejowej, by tak rzec. O krótkotrwałe, ale czasem intensywne więzi, które się wytwarzają między wspólnie podróżującymi. To zawsze jest dobre ćwiczenie i test na umiejętność rozpoznania sytuacji i znalezienia swojego miejsca w nowej grupie, możliwość zmierzenia swojej siły i zmierzenia się ze swoimi słabościami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz