piątek, 25 marca 2011

1974




Bardzo mocna rzecz.
Bardzo dobra powieść.
A niewiele brakowało, żebym się o tym nie przekonała, ponieważ początek mnie zirytował. Właściwie nie wiem, co tak na mnie podziałało - wulgarność języka czy kreacja głównego bohatera, cynicznego dziennikarza-karierowicza - ale fakt, że chciałam książkę rzucić w kąt. Dobrze, że tego nie zrobiłam.

Edward Dunford - dziennikarz lokalny, korespondent działu kryminalnego "Evening Post" - prowadzi dziennikarskie śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa dziesięcioletniej Clare Kemplay, które od razu wiąże ze zniknięciem innych małych dziewczynek w ciągu ostatnich lat. Ciało Clare zostaje znalezione. Okazuje się, że dziecko zostało zgwałcone i było torturowane, zanim je uduszono. Żadne z obrażeń nie powstało po śmierci - to informacja z sekcji zwłok, a przecież do ciała dziewczynki były przyszyte łabędzie skrzydła... To początek okrucieństw, w których kręgu znajdziemy się wraz z bohaterem. To przedsionek piekła, do którego wchodzimy razem z nim. Hrabstwo Yorkshire w grudniu 1974 roku jawi się jako kraina bezprawia - rządzą tu pieniądze i lokalne układy. I nie ma dzielnego szeryfa, który stanie do pojedynku w samo południe - policja służy władzy, a nie sprawiedliwości, wykazując przy okazji skrajne okrucieństwo i brak zasad. Czasem klimat przypomina ten z amerykańskich filmów o Wielkim Kryzysie lat 30. ubiegłego wieku. Może nie bez powodu - niby inne proporcje, ale czuć tu kryzys lat 70. sprzed ery thatcheryzmu.

Bohater z czasem (a raczej - z dzianiem się, bo akcja trwa 10 dni) z irytującej dziennikarskiej hieny zmienia się w dziennikarza szukającego "pierdolonej prawdy" bez względu na wpływ tych poszukiwań na jego karierę, a w końcu - zostawia dziennikarstwo dla uczestnictwa. Podobno gdy zdarza się wypadek, dziennikarz to ten, który fotografuje, a nie ratuje. Tak jest z Eddiem na początku - to oglądacz, opisywacz. Mało go interesuje, co czują ludzie wypytywani przez niego o szczegóły tragedii, która ich dotknęła. Mało go interesuje, co się zdarzyło naprawdę. Chce mieć materiał do tekstu z własnym nazwiskiem, najlepiej na pierwszej stronie. Chce sławy, chce pokonać doświadczonego kolegę ("Jacka pierdolonego Whiteheada"), który stoi mu na drodze - proste cele, duża motywacja "wilczka", jak Eddiego konsekwentnie nazywa Jack, do ich osiągnięcia. Z zawodowego punktu widzenia popełnia błąd, gdy zaczyna się za bardzo angażować, gdy zaczyna mu zależeć. Ale wtedy perspektywa zawodowa przestaje już mieć znaczenie. Dziennikarstwo okazuje się uwikłane w miejscowe układy, a więc zawodzi, rozczarowuje, przestaje wystarczać.

Brutalny język, rażący na początku, szybko zaczyna być odczuwany jako najlepszy z możliwych - najbardziej przystawalny do przedstawianej brutalnej rzeczywistości. Właśnie "przedstawianej", a nie opisywanej, bo powieść ta ma wiele wspólnego z dramatem czy scenariuszem. Nie ma tu właściwie opisów, tylko didaskalia. Postaci charakteryzowane są często przez genialny skrót - przez działanie, przez sprzeczność między słowami i gestami. A wszystko okiem Eddiego - czasem dosłownie, gdy autor przytacza widziane akurat przez bohatera-narratora napisy. Nie jest to powieść strumienia świadomości, ale też "zaglądamy do mózgu" Eddiego poprzez jego sny, obsesje, impresje, przez poznanie jego sposobu myślenia i przeżywania. I znów - w skrócie, bez archaicznych omówień. Są za to powtórzenia, które znakomicie służą dwóm sprawom. Po pierwsze - wskazują na pewne obsesyjnie wracające myśli czy lęki (tak jest z powracającym sformułowaniem o zerknięciu na "zegarek po ojcu", które sugeruje, że wbrew temu, co można by sądzić po scenie pogrzebu, Eddie ojca kochał i nie przyjmuje do siebie straty; potwierdzają to późniejsze sceny, w których pojawia się ojciec). Po drugie - powtórzenia w tej powieści służą temu, czemu zawsze służą powtórzenia - rytmowi. Ta powieść ma świetny rytm, co sprawia, że czasem bliżej jej do poezji niż prozy.

Dla mnie "1974" to nie jest "kryminał", tak jak "kryminałem"nie jest film "Taksówkarz", choć i tam w finale krew leje się strumieniami. To jest po prostu bardzo dobra powieść. Aż trudno uwierzyć, że - powieść debiutancka. Był to debiut dojrzały, bo David Peace miał w chwili wydania książki 32 lata, ale jednak. Już czekam na pojawienie się na rynku polskim drugiej części tego czteroksięgu.
________

David Peace,  1974. Przeł. Jan Hensel.  Prószyński i S-ka, Warszawa 2011 [Nineteen Seventy Four, 1999], ss. 384.
Projekt okładki (widocznej na fot.) - Dark Crayon/Piotr Cieśliński

1 komentarz:

  1. Od dzisiaj ten tekst jest także w serwisie o książkach Book z nami!
    http://bookznami.pl/?p=9691

    OdpowiedzUsuń