niedziela, 15 maja 2011

Bez sentymentów

Miłe spotkanie w Zagościńcu, u siostry Ani, Joanny.
I bogate bardzo :) Jeśliby się takie odbywały częściej, to efekty mojej diety szybko stopniałyby do zera :)

Gościem specjalnym vel bohaterem spotkania był pan Stefan Grzegórski, który we wrześniu 2010 przemierzył Camino Francés rowerem. Spośród wielu jego opowieści moją uwagę najbardziej przykuła ta o "dziewczynie z Warszawy", dlatego ją streszczę.

W Santiago grupa rowerowa pana Stefana spotkała 45-letnią Polkę ("dziewczynę", jak mówił pan Stefan), która doszła tam z... Warszawy. Szła przez 130 dni. Czyli jednak nawet mieszkając w Warszawie można rozpocząć tę pielgrzymkę z progu własnego domu! Ale jakiej trzeba determinacji, żeby iść przez pół roku. Zostawiając przy tym swoją rodzinę i firmę na tak długo... Ruszając, kobieta miała plecak ważący 27 kg. Do Santiago doszła, mając na plecach już tylko 7 kg. Po kolei zostawiała po drodze książki, kosmetyki, ubrania... Coraz więcej rzeczy okazywało się zbędne. Z przewodnika z trasą dzień po dniu kobieta wyrywała kolejne strony z opisem miejsc, które były już za nią. Skróciła nawet szczoteczkę do zębów... Sztuka przetrwania oznaczała minimalizm. Funkcjonalność była głównym kryterium wyboru, estetyka i sentymenty nie miały szans.

Gość spotkania też jest przedsiębiorcą. Ale swoją firmę zostawił na czas dziesięciokrotnie krótszy niż księgowa z Warszawy. Camino Francés pokonał w 13 dni (14-26 września). Jechał codziennie po ok. 70 km. Była to pielgrzymka zorganizowana (35 osób) - organizator wziął 3 tys. zł i był odpowiedzialny za noclegi etc.

Różnie z tym wychodziło - pan Stefan przestrzegał przed najtańszymi albergues, gdzie pocięły go... pluskwy. Za niezbędny sprzęt noclegowy uznał też zatyczki do uszu. Ponieważ piesi pielgrzymi wychodzą zawsze sporo wcześniej niż rowerowi, przydają im się - do porannego pakowania i wymarszu - czołówki (muszę kupić!). Buty - traperskie, wysokie, za kostkę. Trzeba mieć lekki plecak i pieniądze, bo w zasadzie wszystko można po drodze kupić w mijanych kilku większych miastach (moja wątpliwość - rowerowi rzeczywiście co najmniej co 2 dni trafią na takie miasto, piesi - już niekoniecznie, więc to nie takie proste).

Pan Stefan poza wpłaconymi 3 tys. złotych wydał 500 euro (4,5 tys./13 dni = 13 tys./33 dni... a buty? a sprzęt? ja muszę przyjąć jednak jakąś megaoszczędną wersję, bo na taką mnie nie stać).

Jakie jeszcze wskazówki? Trzeba koniecznie zacząć regularny i to dość intensywny trening. Pan Stefan kondycję ma świetną. Gra w tenisa, rowerem zjeździł całą Europę, a muskulatury, którą miał okazję zaprezentować na zdjęciach, mogą mu pozazdrościć trzydziestolatkowie z pokolenia jego syna.

Ale tak naprawdę wszystko jest w głowie - ważne jest postanowienie, silna wola, determinacja. Koleżanki "dziewczyny z Warszawy", które dołączyły do niej we Francji, wymiękły po 3 dniach, ona - nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz