piątek, 13 maja 2011
Piąte koło
W poniedziałek złapałam gumę w samochodzie zastępczym.
Pan Sławek:
Pani Elizo, dojazdowe jest z tyłu, lewarek, wszystko jest,
poradzi sobie pani.
Nie poradziłam sobie.
Nie mogłam wyjąć koła dojazdowego.
Poprosiłam Marka.
Marek przyjechał, popatrzył:
Nie ma bata, musi wyjść.
Nie wyszło.
Zostawiłam samochód pod redakcją i wróciłam do domu pociągiem.
Do domu jak do domu. Od stacji do domu jeszcze trochę.
We wtorek bladym świtem dojechałam do pracy rowerem.
A tam panowie siedzą na dachu i rzucają kamiuszkami.
Rzucają jak rzucają. Ale kamienie lecą.
Na chodnik, na parking, na samochody:
To pani ten samochód?
Mój jak mój...
Niech go pani odsunie.
Kiedy kapcia mam. A koło dojazdowe nie chce wyjść.
Jak nie chce? Nie ma bata, musi wyjść.
Nie wyszło.
To się chłopaki w subtelności nie bawiły.
Przyniosły łapkę, wyrwały zaślepkę. Na amen.
Poszło? Poszło.
Można? Można.
Odjechałam. I do roboty. A roboty dużo.
Telefon: To pani ten samochód?
Mój jak mój...
A mogłaby pani odjechać, bo ja tu rezerwację mam...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz