środa, 6 kwietnia 2011
Koneser
Dziś ok. 19.20. Przejażdżka rowerem 2x10 km drogą bez ścieżek. Robi się ciemno, a ja od butów po czapkę czarna. Żeby dać sobie szansę na przeżycie, dorzucam dwie opaski odblaskowe na lewe ramię oraz... białe rękawiczki.
Jadę. Widzę trzech kiwających się lumpów. Trzymają się swoich rowerów i żaden nie próbuje zrobić kroku. Zastygli w jednym miejscu. Już ich mijam, gdy jeden z nich do mnie:
- Wszystko byłoby dobrze, aniołku, gdyby nie te białe rękawiczki...
__________
Mam dziwną słabość do lumpów.
Kiedyś przy Rondzie Wiatraczna był bar Astoria. Straszna spelunka. Uwielbiałam go. Lubiłam tam chodzić i obserwować towarzystwo stałych bywalców. Kontrast między nazwą z aspiracjami a tandetnym wnętrzem, opryskliwymi kucharko-bufetowymi i lumpengośćmi dawał zabawny efekt.
Żaden "Karaluch" czy inny bar mleczny odwiedzany przez wówczas biednych studentów nie miał w sobie tego wyrafinowania. W dodatku dobre pierogi były tam tanie jak barszcz, a barszcz też znośny :)
Aż nagle... zepsuli mi bar Astoria. Poszłam, a tam - błyszczące blaty, żadnych lumpów, pustka. Tylko opryskliwe kucharko-bufetowe zostały.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz