sobota, 2 kwietnia 2011

Trucicielka



Ambiwalentne uczucia budzi we mnie ta książka.
Z jednej strony - lekkość pióra autora sprawia, że czytanie jej może dawać przyjemność. Z drugiej jednak - schematyczność opowieści powoduje, że opowiedziane historie nie tylko nie przekonują, ale wręcz rozczarowują. A już skrajnie zirytował mnie zamieszczony na końcu "pamiętnik", który jest zwykłym marketingowym kitem, a takowy pisarzom - i tym uznanym, i tym którzy z nadmiernym optymizmem się tak mianują - trudno mi wybaczyć.

"Trucicielka" to cztery opowiadania i ten tzw. pamiętnik. Każde z opowiadań stanowi niezależne exemplum ilustrujące wspólny temat, którym miała być w założeniu autorskim przemiana z niszczącą obsesją w tle.

W rozpoczynającym zbiór tytułowym opowiadaniu siedemdziesięcioletnia Marie wdaje się w psychologiczne gry, chcąc zawładnąć duszą (?) młodego proboszcza, ale niepostrzeżenie pod urokiem (siłą ducha?) księdza z trucicielki i mistrzyni intryg gotowa jest się zmienić w kobietę czystą i prawą.  W "Powrocie" marynarz Greg zmienia się w czułego męża i ojca, chociaż wcześniej był oschły dla swoich pięciu kobiet. W opowiadaniu "Koncert Pamięci anioła" egoistyczny karierowicz zmienia się w altruistę-outsidera, a anielsko czysty młodzian w zimnego drania. W "Elizejskiej miłości" katalizatorem przemiany jest choroba nowotworowa bohaterki, a obiektem - relacje bohaterki z małżonkiem, nota bene - prezydentem Francji.

Tekst pierwszego opowiadania broni się przez skompromitowanie bohaterki. To nie przemiana, tylko przebieranka, co widać w finale. Ale odsłonięcie tego daje zbawienny dystans, którego zabrakło w pozostałych opowiadaniach, a już szczególnie w "Koncercie", na który pomysł był rzekomo inspiracją dla całego zbiorku [co potwierdza tytuł oryginału - ukłon dla wydawcy za zmianę tytułu]. Wydaje się, że autora zwiodło twierdzenie, iż "opowiadanie jest szkicem powieści". Otóż - nie jest, jest tworem niezależnym, który domaga się stosownego tworzywa. Tu zaś często pojawia się materiał, który być może dałby się zrealizować w powieści a la Dostojewski (ale koniecznie kilkutomowej), a po wykastrowaniu do "szkicu" staje się tylko pustym schematem wypełnionym kiczowatą treścią.

Drugim elementem spajającym opowiadania miał być wątek świętej Rity. "Rita, święta od przypadków beznadziejnych, od spraw niemożliwych, połyskuje w tych historiach jak brylant" - zapewnia Eric-Emmanuel Schmitt w kuriozum zwanym pamiętnikiem, a ja mam wrażenie, że w tym przypadku... nawet święta Rita autorowi nie była w stanie pomóc.

To kokietowanie świętej i wciskanie, że białe jest czarne, a czarne - białe w "pamiętniku" podsuwa mi zresztą myśl, że sam autor miał co najmniej wątpliwości co do wartości swojego dzieła. Stąd chyba podjęcie w "pamiętniku" rozpaczliwych działań, które obrażają inteligencję czytelników. Zaklinanie, by nie krzyknęli, że cesarz jest nagi. "Wolter mówił, że najlepsze książki to te, które w połowie zostały napisane przez wyobraźnię czytelnika. / Podpisuję się pod jego myślą, ale w głębi duszy mam zawsze chęć dodać: pod warunkiem że czytelnik ma talent" - żeby sięgać po tak proste chwyty retoryczne, trzeba chyba czuć, że się tonie.

Styl tych opowiadań może czarować nieco staroświecką i niemodną, ale uwodzicielką i urokliwą elegancją. Pomysł pisania o destrukcyjnych obsesjach sam w sobie jest świetny. Realizacja - już nie. Mam wrażenie, że to książka pisarza cierpiącego na... wypalenie zawodowe.

__________

Eric-Emmanuel Schmitt, Trucicielka i inne opowiadania. Przeł. Agata Sylwestrzak-Wszelaki. Wydawnictwo Znak, Kraków 2011 [Concerto a la memoire d'un ange], ss. 248
Projekt okładki (widocznej na fot.) - Olgierd Chmielewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz